Ostatnio pisałam o BB creamie marki Missha. Był to jeden z pierwszych tego typu kosmetyków, który przewinął się przez moje łapki.
Dzisiaj publikuję jego recenzję. Posiłkuję się tym, co napisałam na moim "ogólnym" blogu - Sanktuarium Piękna [na który oczywiście zapraszam :)], stąd te znaki wodne na zdjęciach. Natomiast na blogu "azjatyckim" chciałabym się skupić głównie na kosmetykach o orientalnym pochodzeniu.
Opis producenta:
Doskonale kryjący BB Cream z wysokim filtrem SPF 42/PA+++ szczególnie rekomendowany jest osobom, które:
- wymagają naturalnego efektu
- pragną funkcjonalnego produktu o funkcjach wybielających i przeciwzmarszczkowych
- chcą szybko i bezproblemowo wykonać make-up
- szukają produktu lekkiego i dobrze kryjącego
Missha Perfect Cover doskonale się dopasowuje, wyrównuje koloryt i maskuje wszelkiego rodzaju niedoskonałości cery, takie jak trądzik, naczynka, przebarwienia i cienie pod oczami.
Zawiera składniki nawilżające i uspokajające skórę, a także wybielające i przeciwzmarszczkowe. Wygładza. Nadaje się do każdego typu cery. Posiada wysoki filtr przeciwsłoneczny.
Swoją Misshę kupiłam dość dawno, jeszcze przed założeniem tego bloga.
Jest to bodaj jeden z najpopularniejszych i najłatwiej dostępnych kremów BB na rynku [a kiedy zaczynałam swoją przygodę nie było ich jeszcze tak wiele]. Spotkałam się z opinią, że jest to jeden z kremów polecanych osobom, które zaczynają swoją przygodę z BB, zatem zachęcona pierwszym, pozytywnym wrażeniem po Elemongu, postanowiłam po niego sięgnąć.
Wybrałam odcień 21, jeden z dwóch wtedy obecnych [nr 13 dopiero stawiał pierwsze kroki na rynku]. Na dzień dzisiejszy krem dostępny jest w 5 odcieniach [13,21,23 oraz 27 i 31 wyprodukowane na rynek amerykański].
Pojemnościowo występują dwie wersje - 20ml z "dzióbkiem" i 50ml z pompką.
W moje ręce trafiła wersja druga :)
Rozwiązanie wygodne i higieniczne, aczkolwiek... trzeba uważać. Dozownik na moje standardy wypluwa zbyt duże porcje produktu, choć da się z tym walczyć, np. naciskając pompkę bardzo delikatnie, aby wydobyło się tylko trochę kremu.
Inna sprawa, jak już dobijamy do końcówki opakowania, coraz ciężej jest wydobyć zawartość. Z tym też można sobie poradzić, poprzez "strzepywanie" kosmetyku w kierunku ujścia tubki.
Zatyczka stanowi wygodną podporę i pozwala na stabilne postawienie BB Creamu na półce, dzięki czemu kosmetyk samoczynnie spływa w dół :)
Dobra tyle teorii, Czas przejść do meritum, bo to chyba najbardziej istotne :)
Zatem... uwaga - straszę.
Moja naked face poniżej. Jak widać, sporo problemów, jest co ukrywać pod tapetą ;)
Nakładamy.
Kosmetyk jest dosyć jasny, na moje oko jaśniejszy niż większość drogeryjnych podkładów. Pachnie jak... mydło o_O. No taki jakiś mało wyszukany ma zapach ;). I to dość intensywny. Całe szczęście po aplikacji się ulatnia.
Blendujemy.
Missha Perfect Cover ma dość gęstą konsystencję, niby nie robi większych problemów przy smarowaniu, ale mam wrażenie, że jest trochę tępa i mogłaby aplikować się ciut lepiej. Polecam ją raczej wklepywać niż smarować, bo zostawia smugi. Trzeba też uważać z ilością i budowaniem krycia, bo będzie widoczna [jak u mnie w okolicach żuchwy].
Efekt końcowy.
Moim zdaniem przyjemny :). Stopień krycia określiłabym raczej jako średni a nie perfect, ale w ogólnym rozrachunku wypada nieźle. Krem ładnie ukrywa pory i ujednolica koloryt cery, drobne niedoskonałości zostają zakamuflowane. Dopasowuje się do kolorytu skóry, choć mam wrażenie, że z czasem trochę ciemnieje. Po wyjęciu z opakowania wydaje się być neutralnym beżem, ale podczas noszenia ujawnia różowe tony. Dla mnie to nie ma jakiegoś dużego znaczenia, krem na tyle się wpasowuje, że nie odcina się od szyi i nie wyglądam jak świnka ;)
Jak większość azjatyckich BB Creamów tak i Missha pozostawia na skórze glow, ten efekt zdrowej, nawilżonej skóry. Ja nie przepadam za tym, więc matuję pudrem bambusowym.
Moim zdaniem krem ma dobrą trwałość i nie znika z twarzy w ciągu dnia. Lekko wygładza powierzchnię skóry. Trzeba uważać, bo podkreśla suche skórki. Natomiast nie zauważyłam, aby gromadził się w zmarszczkach.
O właściwościach przeciwzmarszczkowych czy wybielających się nie wypowiem, bo szczerze mówiąc nie obserwowałam tego dokładnie.
Nie wiem, czy to kaprysy kremu, czy też mojej cery, ale gdy jakiś czas temu go używałam, nie zrobił mi żadnej krzywdy, natomiast przy drugim podejściu [zmieniam BB co jakiś czas] chyba mnie zapchał.
Ogólnie rzecz biorąc krem jest niezły, choć nie jest ideałem.
Cena: ok 45 zł / 50ml
Chyba coś lżejszego dla takiej młodej skóry!
OdpowiedzUsuńObserwuję i zapraszam :)
Oooo, dziękuję za komplement ;]
OdpowiedzUsuńAle trzy krzyżyki na karku to już nie przelewki ;0 , czas zacząć działać :)